Nie każdy lubi album Taylor „Showgirl”, ale nikogo nie pozostawia obojętnym

„Showgirl” kłania się, a oklaski rozbrzmiewają gromkimi brawami. Tak kończy się tytułowy utwór Taylor Swift, który zamyka również jej album „The Life of a Showgirl”. Słynne ostatnie słowa: „Kochamy cię tak bardzo… dobranoc”. Krytycy dostrzegają głównie pozytywne aspekty dwunastego albumu Taylor Swift – mianowicie to, że ma on temat przewodni, rdzeń tekstowy.
Zawiera też więcej rytmów, które pobudzają słuchacza do ruchu – bardziej niż jego bardziej narracyjny i spokojniejszy poprzednik, „The Tortured Poets Department”.
„Taylor Swift stworzyła album tak zaraźliwie radosny, że nawet jej tyrady o zemście brzmią pogodnie” – napisał Variety w swojej recenzji online. „Swift trafia we wszystkie swoje atuty – od nowych, ekscytujących zwrotów akcji po przenikliwą narrację” – napisał magazyn muzyczny Rolling Stone. BBC chwaliło „triumfalny triumf popu”. Financial Times uznał album „Showgirl” za „charyzmatyczny jak zawsze, ale pozbawiony blasku”.
„The New York Times” także dostrzegł pewne możliwości poprawy, mimo przyznania płycie 5 gwiazdek: „Szczęśliwe małżeństwo i rozwiązanie wszystkich niedokończonych spraw Swift mogą stanowić podstawę solidniejszego albumu w przyszłości”.
Krytyk brytyjskiego „Guardiana” był szczerze rozczarowany „mdłym blichtrem i przepychem gwiazdy, która wydaje się być wyczerpana” – co po angielsku brzmi zabawniej: „Mdły blichtr gwiazdy, która wydaje się być wyczerpana”.
W szczegółach jednak nie brzmi to tak porażająco: „Głównym stylem muzycznym jest zwiewny, przyjemny w odbiorze soft rock: gitary akustyczne, mętne dźwięki syntezatorów, subtelne orkiestracje i chrapliwe wokale w tle”. Strona muzyczna „laut.de” opisuje „głupi album o niej jako o totalnej gwieździe popu, która ma wielu hejterów”. Dalej czytamy: „Ten album czerpie z superprostych pomysłów, ale opakowuje je w najbardziej ponure, pretensjonalne obrazy i ramy. A to wszystko nawet nie chce niczego przekazać. Chce tylko zaimponować”.
Nie da się zadowolić wszystkich: poprzedni album, „The Tortured Poets Department”, był powściągliwy w kwestii rytmów i również spotkał się z mieszanymi reakcjami krytyków. „New York Times” skrytykował album za nadmiar utworów (31 utworów) i uznał „jednowymiarowe skupienie na romantycznej miłości” za zbyt baśniowe.
Z drugiej strony magazyn „Rolling Stone” uznał „poetycką głębię” „oczyszczającego wyznania, braku dorosłości i braku romansu” za „natychmiastowy klasyk”.
W mediach społecznościowych komentarze Swifties były uprzejmie pozytywne. „Taylor Swift, znowu to zrobiłaś” – zwięźle podsumowała to „kalynn” na X. A hymny pochwalne były pełne superlatywów. Dla Swifties nadszedł czas na zmianę: „Wszyscy musimy porzucić swoją udręczoną stronę i stać się tancerkami o północy” – napisał wieloletni kwartet Swifties, który zorganizował imprezę z okazji premiery.
Ale pojawiło się też trochę niezadowolenia. Niektórzy krytykowali sprośnie erotyczne fragmenty o „magicznej różdżce” i „otwartych udach”. „Moje jedenastoletnie dziecko nie może ściągnąć połowy albumu” – narzekał użytkownik „stevecc” na X. A „John (Anarcho Cat)” z niecierpliwością czeka na album Taylor Swift o rozwodzie. „Będzie lepiej” – zażartował na platformie Elona Muska. „Dziewczyno, piszesz to wszystko jak Szekspir, podczas gdy to po prostu kolejny pamiętnik z rozstania z muzyką w tle” – skomentował użytkownik „Daniel” na koncie Swift na X.
Spadkobiercy zmarłego w 2016 roku supergwiazdy George'a Michaela wyrazili swoją „radość” w oświadczeniu, że Swift wykorzystała w swojej nowej piosence „Father Figure” rytm klasycznego utworu Michaela z 1987 roku o tym samym tytule: „Kiedy usłyszeliśmy tytuł, bez wahania zgodziliśmy się na ten związek dwóch wielkich artystów i wiemy, że George czułby to samo”.
Tom Mendelsohn, który przez ponad dwie dekady był osobistym asystentem hollywoodzkiej ikony (1932–2011) o tym samym imieniu, również skomentował piosenkę „Elizabeth Taylor” w wywiadzie dla „USA Today”. „Myślę, że nie ma wątpliwości, że uwielbiałaby Taylor” – powiedział Mendelsohn o aktorce, która przyjaźniła się również z Michaelem Jacksonem. Uważa, że „nic lepszego nie mogło się wydarzyć, by zwrócić uwagę młodszego pokolenia na dziedzictwo Elizabeth”.
Czy Taylor Swift, jak wielokrotnie się mówiło, zdewaluowała tożsamość albumu? Do tej pory zaoferowała (co najmniej) dziesięć różnych okładek dla wersji winylowych, CD i cyfrowych „Showgirl”. Czy to miłość kolekcjonerów i radość projektowania? A może raczej wykorzystywanie najbardziej wytrwałych fanów, którzy w końcu mają w domu dziesięć kopii tych samych dwunastu piosenek i nie mają już pieniędzy na inną muzykę? „Hej, chłopaki, wersja „It's Beautiful” jest już skończona, włączam wersję „It's Rapturous”.
Praktyka ta jest w rzeczywistości starożytna, sięga czasów, gdy okładka stała się formą sztuki. W przypadku Beatlesów ostatecznie uznano, że brytyjskie okładki albumów przed „Revolver” (1966) były definitywne. Amerykańskie okładki miały inne tytuły, inne okładki, a nawet inne listy utworów aż do „Rubber Soul” (1965).
W 1983 roku The Police zaprojektowali aż 36 wariacji coverów na swój piąty i ostatni album studyjny, „Synchronicity”, z identyczną muzyką. Wariacje są dziś powszechne; w dobie smartfonów albumu nie można już rozpoznać wyłącznie po okładce.
Wszystkie obrazy pasują do tytułu „Showgirl”. A jeśli potrzebujesz tylko pełnej muzyki: tym razem nie ma dodatkowych utworów. Kilkanaście piosenek – wszędzie. Całkiem nieźle. Tylko w serwisie streamingowym Spotify złożono pięć milionów zamówień przedpremierowych na album. Tym samym piosenkarka pobiła rekord należący wcześniej do „The Tortured Poets Department”.
Czy wkrótce znów będzie „showgirl” na scenie, tak jak podczas trasy „Eras”, jej najbardziej udanej trasy komercyjnej, która objechała świat w 2023 i 2024 roku? Swift udzieliła prowadzącemu BBC 1 Gregowi Jamesowi przeczącej odpowiedzi, gdy zapytał: „Nie – będę z tobą całkowicie szczery. Sama myśl o tym, żeby to powtórzyć, mnie męczy. Bo tym razem chciałabym zrobić to naprawdę dobrze”.
rnd